Historia sprzed wielu lat. Byliśmy młodzi. Pierwsze lata po ślubie. W sklepach pojawiły się pierwsze aparaty fotograficzne cyfrowe.
Bardzo kiepskiej jakości. Robiły kiepskie zdjęcia. Ale coś tam na nich było widać.
Pojechaliśmy na wczasy do Władysławowa. Prywatny pensjonat bardzo daleko od morza. Grubo ponad kilometr.
Niedaleko od pensjonatu jakieś kępy drzew układające się w coś na kształt lasu ( z braku lepszego określenia).
Jakoś po obiedzie nie chciało nam się iść nad morze. Postanowiliśmy wybrać się na spacer do tego lasku. Już idąc spacerkiem ulicą
łapałem zonę za pośladki ("No weź przestań. Jeszcze ktoś zobaczy". "No to co? Niech się wstydzi ten, co widzi").
Zaszliśmy do tych drzew. Okazało się, że była to niezbyt duża kępa, a za nią pusty teren. Coś na kształt wielkiej polany.
Od razu za tymi drzewami dorwałem się do żony. Zacząłem ją całować, pchać rękę w majtki. Jakoś niespecjalnie się opierała.
Rozpięła mi spodnie, wyciągnęła malucha na wierzch i zaczęła pieścić. Zaczęliśmy sobie robić fotki naszym nowym aparatem.
Powoli znikały z nas ciuchy, aż po jakimś czasie byliśmy nago. Zaczęliśmy się pieścić. Minetka, lodzik itp. Sam fakt, że jesteśmy w miejscu, jak by nie było,
publicznym działał na mnie strasznie podniecająco. Ryzyko przyłapania zawsze mnie strasznie podnieca. Mam tak do dziś.
W końcu ja się położyłem, zona dosiadła mnie na jeźdźca, jakiś czas mnie ujeżdżała. Następnie ona się wypięła, a ja wszedłem w nią od tyłu na pieska.
Najpierw powoli (uwielbiam delektować się tą chwilą, jednocześnie patrząc na kutaska wchodzącego do cipki i wychodzącego). Po pewnym czasie poczułem zbliżający się orgazm.
I... w tym momencie usłyszeliśmy, że ktoś idzie tą samą ścieżką, którą my przyszliśmy. No, ale pokażcie mi faceta, który przerwie ruchanko w momencie, jak ma się spuścić :)
Tylko przyspieszyłem ruchy. Zacząłem posuwać szybko i mocno. Zona nie mogła się powstrzymać od jęków :) Strasznie mi się to podobało.
Wreszcie wyskoczyłem, i trysnąłem na jej pośladek. Dosyć obficie. Momentalnie zerwaliśmy się na nogi i zaczęliśmy ubierać. Ja złapałem spodenki,
(na majtki nie chciałem już tracić czasu), a zona jakąś dziwną logiką złapała za bluzkę :) Nie majtki, nie biustonosz, tylko właśnie bluzkę.
W momencie, kiedy ja stałem na jednej nodze, a drugą wkładałem do spodenek, a żona akurat miała ręce w górze i zakładała ta bluzkę,
zza drzew wyszła jakaś para. Mniej więcej w naszym wieku. Żona stała tyłem do nich. Ale ja przodem. Nie ma bata. MUSIELI widzieć mojego malucha,
i spermę na pośladku zony. Ale... Nie zareagowali. Przeszli obok jak gdyby nigdy nic. Prawdę mówiąc poczułem lekkie rozczarowanie. Ale ubierając się,
cały czas ich obserwowałem. Kiedy odeszli kilka (może kilkanaście) kroków, on się obejrzał, popatrzył na nas, uśmiechnął się, a następnie... złapał krawędź sukienki swojej dziewczyny i podciągnął ją w górę. Ona odepchnęła jego rękę. Trwało to ze dwie- trzy sekundy. Ale zdążyłem zobaczyć, że panna nie miała pod spodem majtek :)
Nie wiem. Może to było jakieś ulubione miejsce par do bzykania?
W każdym razie ubraliśmy się do końca (ja bez majtek, żona bez biustonosza), wsadziliśmy bieliznę w reklamówkę, na moment wpadliśmy do domu (pensjonatu), żona chciała się ubrać normalnie ( w bieliznę itd), ale ja nie mogłem przestać myśleć o tym, co właśnie się stało. Powiedziałem tylko, ze szkoda czasu. chodźmy nad morze.
Żona początkowo była speszona, ale jak jej powiedziałem, co zobaczyłem (że tamta nie miała majtek), to i mojej żonie zaczęła się udzielać moja ekscytacja,
i... powracające podniecenie. Rzuciliśmy tylko ciuszki z reklamówki, złapaliśmy kurtki i wyszliśmy na kolejny spacer. Doszliśmy na plażę, a tam ja...
poprosiłem zonę, żeby pozwoliła mi zrobić sobie fotkę z piersiami na wierzchu.
- No coś ty. Przecież tu są ludzie.
- Oj tam. Rozchyl na moment bluzkę, ja cyknę fotkę, i zaraz zasłonisz. Nikt nie zauważy.
Ludzi nie było jakoś bardzo dużo, ale faktycznie trochę było.
Po kilku chwilach namawiania w końcu się zgodziła. Obejrzeliśmy się, czy nikt nie patrzy, rozchyliła bluzkę, ja cyknąłem fotkę i od razu zasłoniła.
Tak mnie to podnieciło, że wprost powiedziałem, że nie wytrzymam. Maluch mi stoi i trzeba coś z tym zrobić. Zacząłem na bezczelnego pocierać sobie przez spodnie :)
Żona jednak powiedziała, żebyśmy weszli do jakiejś toalety, która była w pobliżu. Buda z korytarzykiem, i przy nim ubikacje. I na tym korytarzyku wyjąłem malucha, a żona ręką zaczęła mnie onanizować. Na koniec celowo tak wycelowałem, że trysnąłem jej na rękę :) A ona wytarła ją o ścianę,
z ubikacji wzięła papier toaletowy i wytarła do końca. Po tej przygodzie już normalnie wróciliśmy do domku.
Było to wiele lat temu, ale pamiętam do dziś ze szczegółami.